Wpisy archiwalne w kategorii
trening średni
Dystans całkowity: | 10.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 00:51 |
Średnia prędkość: | 12.28 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 10.44 km i 0h 51m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 14 listopada 2013
Kategoria trening średni
Czysta przyjemność
Lubię biegać szybko ale jednocześnie wiedzieć ,że za bardzo nie przesadzam. Dlatego strategicznie nie zabrałem dziś na trening opaski do pomiaru pulsu ;) Pobiegłem na wyczucie. Nic mi nie pikało, po wstępnej kontroli tempa nie musiałem patrzeć już na zegarek. Sama przyjemność sterowana jedynie rytmem kroków.
Konkrety
Nie przeszkadzała mi nawet łydka która znów boli (lewa noga,na dole lekko po prawej stronie). Teraz chyba parę dni spokojnego biegania...
A teraz pora na rozważania...
Po tym jak owa łydka zaczęła mnie ciągnąć zacząłem się zastanawiać jak to jest z tym bólem podczas biegania (i generalnie kiedy robi się coś na czym nam zależy) oraz jak zmienia się on z czasem. Czytając historie niektórych zawodników czy blogi amatorów można by dojść do wniosku ,że esencją biegania jest walka z bólem. Osoby które nie znają tego z autopsji powinny uznać każdego walczącego o lepszy czas amatora za wariata - zawsze ich coś boli a zawody to zazwyczaj mordęga. Po co więc się wysilać. Tutaj właśnie wykombinowałem sobie ,że dla człowieka zaangażowanego ten ból niekoniecznie jest karą a staje się po prostu elementem treningu. Powiedziałbym nawet ,że przyjacielem w postaci oswojonego wilka. Przypuszczam ,że jedna z większych różnic pomiędzy "dobrym" a "słabym" amatorem jest wiedza na ile i kiedy może swojemu wilczkowi pozwolić.
Zawody co prawda rządzą się swoimi prawami ale przyszedł mi do głowy przykład z półmaratonu w Tarczynie.
Przed startem źle zawiązałem jeden z butów, szybko poczułem ,że stopa w nim lata, oczywiście nie zatrzymałem się od razu (raz :- nie było gdzie a dwa :- musiałbym znowu wyprzedać tych gromadę ludzi.). Po ok. dwóch kilometrach zrobiło się nieco luźniej ale znów szkoda mi się było zatrzymywać ,gdyż znalazłem swoją grupę a w niej zawsze biega się łatwiej. Leciałem tak sobie beztrosko jeszcze 5 kilometrów czując ,że rośnie mi na dużym palcu piękny pęcherz. W końcu ból przy każdym kroku stał się tak silny ,że musiałem się zatrzymać i mocno zawiązać buta. Po tej poprawce bez problemu pokonałem pozostałe 14 km. Półtora roku wcześniej, kiedy dopiero zaczynałem biegać taki pęcherz powstrzymałby mnie już na 2 kilometrze,a przy tym z 7 pewnie ciężko by mi było nawet normalnie chodzić.
Ewolucja ;)
Przy okazji, jak to jest ,że kobieta w momencie kiedy buty się jej podobają bez mrugnięcia okiem potrafi narobić sobie potwornych ran na stopach ? ;>
Konkrety
Nie przeszkadzała mi nawet łydka która znów boli (lewa noga,na dole lekko po prawej stronie). Teraz chyba parę dni spokojnego biegania...
A teraz pora na rozważania...
Po tym jak owa łydka zaczęła mnie ciągnąć zacząłem się zastanawiać jak to jest z tym bólem podczas biegania (i generalnie kiedy robi się coś na czym nam zależy) oraz jak zmienia się on z czasem. Czytając historie niektórych zawodników czy blogi amatorów można by dojść do wniosku ,że esencją biegania jest walka z bólem. Osoby które nie znają tego z autopsji powinny uznać każdego walczącego o lepszy czas amatora za wariata - zawsze ich coś boli a zawody to zazwyczaj mordęga. Po co więc się wysilać. Tutaj właśnie wykombinowałem sobie ,że dla człowieka zaangażowanego ten ból niekoniecznie jest karą a staje się po prostu elementem treningu. Powiedziałbym nawet ,że przyjacielem w postaci oswojonego wilka. Przypuszczam ,że jedna z większych różnic pomiędzy "dobrym" a "słabym" amatorem jest wiedza na ile i kiedy może swojemu wilczkowi pozwolić.
Zawody co prawda rządzą się swoimi prawami ale przyszedł mi do głowy przykład z półmaratonu w Tarczynie.
Przed startem źle zawiązałem jeden z butów, szybko poczułem ,że stopa w nim lata, oczywiście nie zatrzymałem się od razu (raz :- nie było gdzie a dwa :- musiałbym znowu wyprzedać tych gromadę ludzi.). Po ok. dwóch kilometrach zrobiło się nieco luźniej ale znów szkoda mi się było zatrzymywać ,gdyż znalazłem swoją grupę a w niej zawsze biega się łatwiej. Leciałem tak sobie beztrosko jeszcze 5 kilometrów czując ,że rośnie mi na dużym palcu piękny pęcherz. W końcu ból przy każdym kroku stał się tak silny ,że musiałem się zatrzymać i mocno zawiązać buta. Po tej poprawce bez problemu pokonałem pozostałe 14 km. Półtora roku wcześniej, kiedy dopiero zaczynałem biegać taki pęcherz powstrzymałby mnie już na 2 kilometrze,a przy tym z 7 pewnie ciężko by mi było nawet normalnie chodzić.
Ewolucja ;)
Przy okazji, jak to jest ,że kobieta w momencie kiedy buty się jej podobają bez mrugnięcia okiem potrafi narobić sobie potwornych ran na stopach ? ;>
- DST 10.44km
- Czas 00:51
- VAVG 4:53km/h
- Aktywność Bieganie