Informacje

    "Key of Life"
    Humans live by their heart's beat.
    A beat is a systematic repetition.
    In other words rhythm.
    That's right. Whatever you are doing rhythm is of the most importance.
    When walking...
    When fighting...
    When eating...
    When making love...
    When talking...
    Rhythm is essential.
    ~ Spike Spiegel

  • Wszystkie kilometry: 48.04 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 03h 56m
  • Prędkość średnia: 12.21 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sosa.bikestats.pl

Archiwum

  • 2013, Listopad(6, 21)

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:48.04 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:03:56
Średnia prędkość:12.21 km/h
Maks. tętno maksymalne:179 (0 %)
Maks. tętno średnie:169 (0 %)
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:9.61 km i 0h 47m
Więcej statystyk
Czwartek, 21 listopada 2013 Kategoria trening wolny

test kontrolny nr 2

Moje "nowe" buty mają za sobą już prawie 90km więc pora na małe podsumowanie.
- adaptacja stóp i butów trwa. Po każdym biegu istnieje szansa wystąpienia bąbli na stopach (od spodu i na zewnątrz między dużym palcem a przodem stopy - zdjęć wszystkim oszczędzę). Dziś wystarczyło niewiele i prawa stopa mocno oberwała.
- buty są ciepłe, myślę ,że na lato będę się nadawać średnio
- za to spełniają doskonale to czego po nich przede wszystkim oczekiwałem czyli izolują królewską stopę od kamyków, żołędzi i mniejszych dziur/kolein - na moich trasach pełno tego.
- amortyzacja przestała mi przeszkadzać
- pomimo biegania po bagnistych ulicach dalej świecą czerwienią :)

Dzień 0 - nike air pegasus + 29 © sosa
  • DST 6.80km
  • Czas 00:34
  • VAVG 5:00km/h
  • Aktywność Bieganie
Środa, 20 listopada 2013 Kategoria trening wolny

test kontrolny nr 1

Z nogą już lepiej więc mogę zacząć rozmyślać nad tym gdzie iść pobiegać w sobotę ;)
Może tutaj ?
podkowa późną jesienią © sosa
  • DST 9.75km
  • Czas 00:50
  • VAVG 5:07km/h
  • Aktywność Bieganie
Piątek, 15 listopada 2013 Kategoria foto

Zdjęciowe podsumowanie Biegu Niepodległości

3,2,1... Start!
To musiało być gdzieś na początku bo widzę ,że jeszcze zaspany byłem ;)

XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa


Szybka kontrola okolicy...

XXV Bieg Niepodległości © sosa


i albo przysypiam albo to początki zawału ;)

XXV Bieg Niepodległości © sosa


A tu dowód na to ,że naprawdę cieszyłem się z wyniku i nie szalałem na finiszu

XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa


i już po :)

XXV Bieg Niepodległości © sosa


XXV Bieg Niepodległości © sosa
  • Aktywność Bieganie
Czwartek, 14 listopada 2013 Kategoria trening średni

Czysta przyjemność

Lubię biegać szybko ale jednocześnie wiedzieć ,że za bardzo nie przesadzam. Dlatego strategicznie nie zabrałem dziś na trening opaski do pomiaru pulsu ;) Pobiegłem na wyczucie. Nic mi nie pikało, po wstępnej kontroli tempa nie musiałem patrzeć już na zegarek. Sama przyjemność sterowana jedynie rytmem kroków.
Konkrety

Nie przeszkadzała mi nawet łydka która znów boli (lewa noga,na dole lekko po prawej stronie). Teraz chyba parę dni spokojnego biegania...

A teraz pora na rozważania...
Po tym jak owa łydka zaczęła mnie ciągnąć zacząłem się zastanawiać jak to jest z tym bólem podczas biegania (i generalnie kiedy robi się coś na czym nam zależy) oraz jak zmienia się on z czasem. Czytając historie niektórych zawodników czy blogi amatorów można by dojść do wniosku ,że esencją biegania jest walka z bólem. Osoby które nie znają tego z autopsji powinny uznać każdego walczącego o lepszy czas amatora za wariata - zawsze ich coś boli a zawody to zazwyczaj mordęga. Po co więc się wysilać. Tutaj właśnie wykombinowałem sobie ,że dla człowieka zaangażowanego ten ból niekoniecznie jest karą a staje się po prostu elementem treningu. Powiedziałbym nawet ,że przyjacielem w postaci oswojonego wilka. Przypuszczam ,że jedna z większych różnic pomiędzy "dobrym" a "słabym" amatorem jest wiedza na ile i kiedy może swojemu wilczkowi pozwolić.
Zawody co prawda rządzą się swoimi prawami ale przyszedł mi do głowy przykład z półmaratonu w Tarczynie.
Przed startem źle zawiązałem jeden z butów, szybko poczułem ,że stopa w nim lata, oczywiście nie zatrzymałem się od razu (raz :- nie było gdzie a dwa :- musiałbym znowu wyprzedać tych gromadę ludzi.). Po ok. dwóch kilometrach zrobiło się nieco luźniej ale znów szkoda mi się było zatrzymywać ,gdyż znalazłem swoją grupę a w niej zawsze biega się łatwiej. Leciałem tak sobie beztrosko jeszcze 5 kilometrów czując ,że rośnie mi na dużym palcu piękny pęcherz. W końcu ból przy każdym kroku stał się tak silny ,że musiałem się zatrzymać i mocno zawiązać buta. Po tej poprawce bez problemu pokonałem pozostałe 14 km. Półtora roku wcześniej, kiedy dopiero zaczynałem biegać taki pęcherz powstrzymałby mnie już na 2 kilometrze,a przy tym z 7 pewnie ciężko by mi było nawet normalnie chodzić.
Ewolucja ;)

Przy okazji, jak to jest ,że kobieta w momencie kiedy buty się jej podobają bez mrugnięcia okiem potrafi narobić sobie potwornych ran na stopach ? ;>
  • DST 10.44km
  • Czas 00:51
  • VAVG 4:53km/h
  • Aktywność Bieganie
Wtorek, 12 listopada 2013 Kategoria trening wolny

po Biegu Niepodległości

Przez pierwsze parędziesiąt minut po biegu w zawodach zawsze napełnia mnie euforia. Jej powody są różne, czasami jestem szczęśliwy bo wynik mnie cieszy, czasami dlatego ,że udało mi się zrealizować taktykę i dowiedzieć czegoś nowego o sobie. Bywają też takie biegi po których jestem szczęśliwy ,że przetrwałem do mety. A niekiedy cieszy mnie po prostu szybkie bieganie.
Elementem wspólnym jest to ,że mam ok. godziny czasy kiedy nic mnie bardzo nie boli, nic mi nie przeszkadza i w ogóle jest miło ,przyjemnie a ptaszki ćwierkają.
Podobnie było i w poniedziałek, tuż po zawodach czułem pęcherze na stopach, czułem lewą łydkę ale nic ponad to. Bez problemu dostałem się na dworzec, wsadziłem słuchawki w uszy a potem swoje dupsko do pociągu. Dotarłem do Milanówka, wstałem i poczułem ,że łydka boli bardziej niż powinna.
Pojawił się lekki grymas na twarzy a w głowie pomysł ,że może wezmę kogoś na pomoc żeby po mnie przyjechał... Ale wysiadłem z wagonu, spojrzałem jak uroczo nudny jest Milanówek w taką piękną jesienną pogodę i stwierdziłem ,że zrobię jeszcze te 2 kilometry do domu na własnych nogach. Tak żeby nacieszyć się widokiem. Teraz czułem już bardzo wyraźnie co i gdzie mnie boli. Nic to. Mam chyba jakiś głupi sentyment do tego miasteczka...
Po kilkunastu minut dotarłem szczęśliwy do domu.

W tym momencie procedura po starcie w zawodach jest zawsze taka sama, pogadać z chętnymi do pogadania, pochwalić się medalem, zjeść coś (jeśli jest gotowe) i położyć się na łóżku w celu oglądania tego co jest za oknem. Potem należy przejść do oglądania tego co znajduje się pod powiekami (chyba ,że jedzenie dopiero pojawia się w pobliżu ;) ). Niedługa drzemka zawsze bardzo pomaga mi w dalszym poprawnym funkcjonowaniu. Tym razem do drzemki nie doszło i zaczęło się robić dziwnie. Zmęczenie rosło i rosło aż doszło do tego wrednego momentu w którym spać już nie pozwala. Żeby było ciekawiej nie pozwala też za bardzo skupić się na niczym innym niż myśl o śnie. W efekcie prze-wegetowałem wieczór, a potem w stylu zombie przeleżałem pod kołdrą dobrą godzinę zanim usnąłem.
Za to wyspałem się porządnie :)

Dzień po to zawsze moment zaskoczenia czyli weryfikacja tego co boli. Zazwyczaj dokonywana jeszcze w łóżku zaraz po przebudzeniu ;) Tutaj przyjemne zaskoczenie - łydka ok, za to oba uda od góry (mięśnie czworogłowe) poczułem jak tylko spróbowałem ruszyć nogami. Czyli nic niezwykłego ani niebezpiecznego. Inaczej mówiąc można iść pobiegać :)
Zrobiłem więc spokojne 11km pełne przyjemności.
Stanowczo zrobiło się chłodniej niż ostatnio, bluza i koszulka pod spodem to już trochę za mało. Choć w butach nadal cieplutko.
Lubię taką pogodę :)
nieistotne konkrety z treningu
  • DST 11.05km
  • Czas 01:00
  • VAVG 5:25km/h
  • Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 11 listopada 2013 Kategoria zawody

Bieg Niepodległości + podsumowanie jesieni.

11 listopada to jedna z tych dat które kojarzą mi się wyłącznie z szarym deszczem, zbędnym patosem i nudą. Duża zapewne w tym zasługa szkół do których chodziłem, zawsze takie same pseudopatriotyczne "występy". Smuty jakbyśmy świętowali nie odzyskanie a utratę niepodległości. Podobne obrazki przedstawia telewizja, smutni panowie w garniturach i płaszczach składają wieńce pod pomnikami. Marsowe miny, siąpiący deszcz,bzdurne frazesy z mównicy - radujmy się ! Polska odzyskała niepodległość!
Jeśli alternatywą dla tego jest marsz z płonącą tęczą w tle to jestem za nim. Przynajmniej jest zabawnie! No chyba ,że ktoś bierze to całkowicie na serio - wtedy jest właśnie takim smutnym panem/panią w płaszczu.
Jako ,że jestem osobą niepalącą pozostają mi na ten dzień 2 alternatywy:
- potraktować go jako niedzielę-bis czyli przesiedzieć bezczynnie oglądają w TV czy warszawska palma przetrwa
- świętować robiąc to co lubię w towarzystwie kilkunastu tysięcy osób które biało-czerwonej flagi się nie wstydzą a jednocześnie widać na ich twarzach uśmiech. Jak na Polskę widok niestandardowy.
Wybór wydaje się oczywisty i taki też jest (nie cierpię wisielczego klimatu niedzieli).
Zaśpiewałem hymn, byłem częścią wielkiej flagi, wyprzedziłem premiera i wyplułem płuca.
A wszystko to bez nieprzyjemnym incydentów ,politycznych podtekstów i innych bzdur.
W skrócie: odzyskałem dla siebie "Narodowe Święto Niepodległości".

Po tym wstępie nastąpi wstęp drugi ale inny bo tłumaczący dlaczego ten bieg był dla mnie ważny i czemu wynik sprawia ,że chcę skakać z radości.
Cała przygoda zaczęła się na początku lipca bo wtedy postanowiłem zacząć treningi z myślą o jesieni. Cel był prosty zbliżyć się do 40min na 10km. Lipiec i sierpień przepracowałem bardzo sumiennie i ciężko. Bieganie w okolicach 4:10 min/km nie sprawiało mi wielkiego wysiłku więc zacząłem nawet liczyć na połamanie 40min. Szczególnie ,że do docelowych startów zostało mi jeszcze 6 tygodni treningu. W tym momencie coś się posypało, mimo dobrej pogody dosyć mocno się przeziębiłem (choć patrząc na to jak poszło to dalej może było to coś poważniejszego).
Wypadł mi cały tydzień przygotować przed półmaratonem w Tarczynie. Nie do końca zdrowy oczywiście pobiegłem. Wynik był słaby ale wszystko mogłem zwalić na osłabienie organizmu, pierwszy start na tym dystansie i lekko pofałdowaną trasę. Mimo tego moja pewność siebie trochę siadła. Przez następne dziesięć dni biegało mi się coraz lepiej ,wszystko wracało do normy. Z entuzjazmem patrzyłem na zaplanowane starty, zastanawiałem się nawet czy nie dołożyć sobie jeszcze startu na piątkę przy okazji Maratonu Warszawskiego. Nawet się zarejestrowałem i miałem już wpłacić pieniądze kiedy poczułem ,że znów coś jest nie tak. Tym razem choroba nie położyła mnie do łóżka ale mocno osłabiła i postanowiła się ciągnąć i ciągnąć i ciągnąć.
Niby nic wielkiego się nie działo ale biegało mi się ciężko, w zasadzie coraz ciężej.Przestałem liczyć na dobre wyniki jesienią, zacząłem się irytować ,że praca wykonana latem nie przyniesie żadnego wymiernego efektu. Zupełnie zapomniałem o tym ,że będą na moim poziomie plony można zebrać i za rok ;)
Biegnij Warszawo potraktowałem z biegu, dzień wcześniej spotkanie ze znajomymi, trochę whisky, niezdrowego żarcia i powrót do domu ok 3 rano. Wyspałem się całe 5 godzin i o dziwo czułem się dobrze. Stwierdziłem ,że pobiegnę mocno ale bez ryzyka i pobawię się tym biegiem. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę - fajnie czasami poprzybijać sobie piątki z przypadkowymi ludźmi :D Wynik zszedł zupełnie na dalszy plan (choć on również poprawił mi humor).
Niestety następny dzień był powrotem do rzeczywistości, osłabienie nigdzie sobie nie poszło a wręcz dodało gazu.
Stwierdziłem - walę to i robię roztrenowanie. Tydzień wolnego od wszelkiej aktywności a potem same krótkie i lekkie treningi - bez sprecyzowane planu. Tylko dla przyjemności. W sumie 3 tygodnie luzu. Zaczęło się robić dobrze, udało mi się wyeliminować urazy które mi przeszkadzały, bieganie znów zaczęło być przyjemnością i nagrodą.
Nadeszła więc pora żeby wejść w normalny trening i przygotować się na wiosnę :) Pełnia przyjemności szybko uciekła kiedy spojrzałem na wskazania pulsu i dystansu w zegarku.
Wydawały mi się zupełnie nierealne 75%hrmax i ok.6min/km , jakiś absurd. Sprawdziłem baterię, ułożenie paska, soft w zegarku. Wszystko było ok. Następne dwa trening i znów to samo.
Nie powiem jak chore podejrzenia zaczęły krążyć mi po głowie - coś bardzo złego musiałoby się dziać z moim organizmem żeby doprowadzić do takich wyników.
W końcu dotarło do mojej pustej głowy ,że skoro ja czuję się nieźle to najprostszym rozwiązaniem jest awaria sprzętu. Na ostatni trening przed zawodami oprócz zegarka z gpsem wziąłem mój "zwykłym pulsometr Sigmy". Wskazania pulsu może nie napawały mnie wielkim optymizmem ale pozwoliły pozbyć się myśli o tym ,że coś bardzo jest ze mną nie tak. Ot nic niezwykłego po kiepskich treningowo 2 miesiącach.

Teraz pora na konkrety :)

Na 4 dni przed biegiem zaczęły boleć mnie różne losowe miejsca na ciele, nie wiem dlaczego. Grunt ,że spora ilość ibupromu dała radę ;)
Najlepszym testem diagnostycznym dla biegacza są zawody - na podstawie wyniku można wyliczyć wszystko. Dlatego Bieg Niepodległości postanowiłem potraktować poważnie i pobiec na tyle na ile mogę. Bez odpuszczania. Nie spodziewałem się jednak przed nim ,że zaryzykuje tak bardzo. Nigdy dotąd nie biegłem dychy przez większość dystansu z pulsem powyżej 170bpm. Ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana ,nie ?
Przed biegiem wynik w okolicach 43min brałbym w ciemno i to z uśmiechem na ustach. A tymczasem na piątce miałem 20:49, czułem ,że jest szybko ale nie myślałem ,że stać mnie aż na tyle! Przecież miałem tylko jeden pełny tydzień treningu przed biegiem, no i nowe buty na nogach...
Po połówce myślałem tylko o jednym - byle wytrzymać do wiaduktu - jak dobiegnę do niego to i nie stanę przed metą. Udało się i to bez większego bólu! Potem tylko nie przesadzić na nim z tempem i już tylko kawałek do mety. Wszystko było pod kontrolą. W zasadzie mini kryzys przyszedł dopiero na 9 km - czułem ,że albo jak zawsze robię mocny finisz i w nagrodę zwracam zawartość żołądka w losowym miejscu za metą albo nie szaleję i wrócę do szatni czysty.
Tym razem nie podjąłem wyzwania i w efekcie był to mój pierwszy bieg który nie skończył się zaćmieniem za metą :)

Konkretne dane http://run-log.com/workout/workout_show/1023904 :)
  • DST 10.00km
  • Czas 00:41
  • VAVG 4:05km/h
  • HRmax 179
  • HRavg 169
  • Aktywność Bieganie

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl