Poniedziałek, 11 listopada 2013
Kategoria zawody
Bieg Niepodległości + podsumowanie jesieni.
11 listopada to jedna z tych dat które kojarzą mi się wyłącznie z szarym deszczem, zbędnym patosem i nudą. Duża zapewne w tym zasługa szkół do których chodziłem, zawsze takie same pseudopatriotyczne "występy". Smuty jakbyśmy świętowali nie odzyskanie a utratę niepodległości. Podobne obrazki przedstawia telewizja, smutni panowie w garniturach i płaszczach składają wieńce pod pomnikami. Marsowe miny, siąpiący deszcz,bzdurne frazesy z mównicy - radujmy się ! Polska odzyskała niepodległość!
Jeśli alternatywą dla tego jest marsz z płonącą tęczą w tle to jestem za nim. Przynajmniej jest zabawnie! No chyba ,że ktoś bierze to całkowicie na serio - wtedy jest właśnie takim smutnym panem/panią w płaszczu.
Jako ,że jestem osobą niepalącą pozostają mi na ten dzień 2 alternatywy:
- potraktować go jako niedzielę-bis czyli przesiedzieć bezczynnie oglądają w TV czy warszawska palma przetrwa
- świętować robiąc to co lubię w towarzystwie kilkunastu tysięcy osób które biało-czerwonej flagi się nie wstydzą a jednocześnie widać na ich twarzach uśmiech. Jak na Polskę widok niestandardowy.
Wybór wydaje się oczywisty i taki też jest (nie cierpię wisielczego klimatu niedzieli).
Zaśpiewałem hymn, byłem częścią wielkiej flagi, wyprzedziłem premiera i wyplułem płuca.
A wszystko to bez nieprzyjemnym incydentów ,politycznych podtekstów i innych bzdur.
W skrócie: odzyskałem dla siebie "Narodowe Święto Niepodległości".
Po tym wstępie nastąpi wstęp drugi ale inny bo tłumaczący dlaczego ten bieg był dla mnie ważny i czemu wynik sprawia ,że chcę skakać z radości.
Cała przygoda zaczęła się na początku lipca bo wtedy postanowiłem zacząć treningi z myślą o jesieni. Cel był prosty zbliżyć się do 40min na 10km. Lipiec i sierpień przepracowałem bardzo sumiennie i ciężko. Bieganie w okolicach 4:10 min/km nie sprawiało mi wielkiego wysiłku więc zacząłem nawet liczyć na połamanie 40min. Szczególnie ,że do docelowych startów zostało mi jeszcze 6 tygodni treningu. W tym momencie coś się posypało, mimo dobrej pogody dosyć mocno się przeziębiłem (choć patrząc na to jak poszło to dalej może było to coś poważniejszego).
Wypadł mi cały tydzień przygotować przed półmaratonem w Tarczynie. Nie do końca zdrowy oczywiście pobiegłem. Wynik był słaby ale wszystko mogłem zwalić na osłabienie organizmu, pierwszy start na tym dystansie i lekko pofałdowaną trasę. Mimo tego moja pewność siebie trochę siadła. Przez następne dziesięć dni biegało mi się coraz lepiej ,wszystko wracało do normy. Z entuzjazmem patrzyłem na zaplanowane starty, zastanawiałem się nawet czy nie dołożyć sobie jeszcze startu na piątkę przy okazji Maratonu Warszawskiego. Nawet się zarejestrowałem i miałem już wpłacić pieniądze kiedy poczułem ,że znów coś jest nie tak. Tym razem choroba nie położyła mnie do łóżka ale mocno osłabiła i postanowiła się ciągnąć i ciągnąć i ciągnąć.
Niby nic wielkiego się nie działo ale biegało mi się ciężko, w zasadzie coraz ciężej.Przestałem liczyć na dobre wyniki jesienią, zacząłem się irytować ,że praca wykonana latem nie przyniesie żadnego wymiernego efektu. Zupełnie zapomniałem o tym ,że będą na moim poziomie plony można zebrać i za rok ;)
Biegnij Warszawo potraktowałem z biegu, dzień wcześniej spotkanie ze znajomymi, trochę whisky, niezdrowego żarcia i powrót do domu ok 3 rano. Wyspałem się całe 5 godzin i o dziwo czułem się dobrze. Stwierdziłem ,że pobiegnę mocno ale bez ryzyka i pobawię się tym biegiem. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę - fajnie czasami poprzybijać sobie piątki z przypadkowymi ludźmi :D Wynik zszedł zupełnie na dalszy plan (choć on również poprawił mi humor).
Niestety następny dzień był powrotem do rzeczywistości, osłabienie nigdzie sobie nie poszło a wręcz dodało gazu.
Stwierdziłem - walę to i robię roztrenowanie. Tydzień wolnego od wszelkiej aktywności a potem same krótkie i lekkie treningi - bez sprecyzowane planu. Tylko dla przyjemności. W sumie 3 tygodnie luzu. Zaczęło się robić dobrze, udało mi się wyeliminować urazy które mi przeszkadzały, bieganie znów zaczęło być przyjemnością i nagrodą.
Nadeszła więc pora żeby wejść w normalny trening i przygotować się na wiosnę :) Pełnia przyjemności szybko uciekła kiedy spojrzałem na wskazania pulsu i dystansu w zegarku.
Wydawały mi się zupełnie nierealne 75%hrmax i ok.6min/km , jakiś absurd. Sprawdziłem baterię, ułożenie paska, soft w zegarku. Wszystko było ok. Następne dwa trening i znów to samo.
Nie powiem jak chore podejrzenia zaczęły krążyć mi po głowie - coś bardzo złego musiałoby się dziać z moim organizmem żeby doprowadzić do takich wyników.
W końcu dotarło do mojej pustej głowy ,że skoro ja czuję się nieźle to najprostszym rozwiązaniem jest awaria sprzętu. Na ostatni trening przed zawodami oprócz zegarka z gpsem wziąłem mój "zwykłym pulsometr Sigmy". Wskazania pulsu może nie napawały mnie wielkim optymizmem ale pozwoliły pozbyć się myśli o tym ,że coś bardzo jest ze mną nie tak. Ot nic niezwykłego po kiepskich treningowo 2 miesiącach.
Teraz pora na konkrety :)
Na 4 dni przed biegiem zaczęły boleć mnie różne losowe miejsca na ciele, nie wiem dlaczego. Grunt ,że spora ilość ibupromu dała radę ;)
Najlepszym testem diagnostycznym dla biegacza są zawody - na podstawie wyniku można wyliczyć wszystko. Dlatego Bieg Niepodległości postanowiłem potraktować poważnie i pobiec na tyle na ile mogę. Bez odpuszczania. Nie spodziewałem się jednak przed nim ,że zaryzykuje tak bardzo. Nigdy dotąd nie biegłem dychy przez większość dystansu z pulsem powyżej 170bpm. Ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana ,nie ?
Przed biegiem wynik w okolicach 43min brałbym w ciemno i to z uśmiechem na ustach. A tymczasem na piątce miałem 20:49, czułem ,że jest szybko ale nie myślałem ,że stać mnie aż na tyle! Przecież miałem tylko jeden pełny tydzień treningu przed biegiem, no i nowe buty na nogach...
Po połówce myślałem tylko o jednym - byle wytrzymać do wiaduktu - jak dobiegnę do niego to i nie stanę przed metą. Udało się i to bez większego bólu! Potem tylko nie przesadzić na nim z tempem i już tylko kawałek do mety. Wszystko było pod kontrolą. W zasadzie mini kryzys przyszedł dopiero na 9 km - czułem ,że albo jak zawsze robię mocny finisz i w nagrodę zwracam zawartość żołądka w losowym miejscu za metą albo nie szaleję i wrócę do szatni czysty.
Tym razem nie podjąłem wyzwania i w efekcie był to mój pierwszy bieg który nie skończył się zaćmieniem za metą :)
Konkretne dane http://run-log.com/workout/workout_show/1023904 :)
Jeśli alternatywą dla tego jest marsz z płonącą tęczą w tle to jestem za nim. Przynajmniej jest zabawnie! No chyba ,że ktoś bierze to całkowicie na serio - wtedy jest właśnie takim smutnym panem/panią w płaszczu.
Jako ,że jestem osobą niepalącą pozostają mi na ten dzień 2 alternatywy:
- potraktować go jako niedzielę-bis czyli przesiedzieć bezczynnie oglądają w TV czy warszawska palma przetrwa
- świętować robiąc to co lubię w towarzystwie kilkunastu tysięcy osób które biało-czerwonej flagi się nie wstydzą a jednocześnie widać na ich twarzach uśmiech. Jak na Polskę widok niestandardowy.
Wybór wydaje się oczywisty i taki też jest (nie cierpię wisielczego klimatu niedzieli).
Zaśpiewałem hymn, byłem częścią wielkiej flagi, wyprzedziłem premiera i wyplułem płuca.
A wszystko to bez nieprzyjemnym incydentów ,politycznych podtekstów i innych bzdur.
W skrócie: odzyskałem dla siebie "Narodowe Święto Niepodległości".
Po tym wstępie nastąpi wstęp drugi ale inny bo tłumaczący dlaczego ten bieg był dla mnie ważny i czemu wynik sprawia ,że chcę skakać z radości.
Cała przygoda zaczęła się na początku lipca bo wtedy postanowiłem zacząć treningi z myślą o jesieni. Cel był prosty zbliżyć się do 40min na 10km. Lipiec i sierpień przepracowałem bardzo sumiennie i ciężko. Bieganie w okolicach 4:10 min/km nie sprawiało mi wielkiego wysiłku więc zacząłem nawet liczyć na połamanie 40min. Szczególnie ,że do docelowych startów zostało mi jeszcze 6 tygodni treningu. W tym momencie coś się posypało, mimo dobrej pogody dosyć mocno się przeziębiłem (choć patrząc na to jak poszło to dalej może było to coś poważniejszego).
Wypadł mi cały tydzień przygotować przed półmaratonem w Tarczynie. Nie do końca zdrowy oczywiście pobiegłem. Wynik był słaby ale wszystko mogłem zwalić na osłabienie organizmu, pierwszy start na tym dystansie i lekko pofałdowaną trasę. Mimo tego moja pewność siebie trochę siadła. Przez następne dziesięć dni biegało mi się coraz lepiej ,wszystko wracało do normy. Z entuzjazmem patrzyłem na zaplanowane starty, zastanawiałem się nawet czy nie dołożyć sobie jeszcze startu na piątkę przy okazji Maratonu Warszawskiego. Nawet się zarejestrowałem i miałem już wpłacić pieniądze kiedy poczułem ,że znów coś jest nie tak. Tym razem choroba nie położyła mnie do łóżka ale mocno osłabiła i postanowiła się ciągnąć i ciągnąć i ciągnąć.
Niby nic wielkiego się nie działo ale biegało mi się ciężko, w zasadzie coraz ciężej.Przestałem liczyć na dobre wyniki jesienią, zacząłem się irytować ,że praca wykonana latem nie przyniesie żadnego wymiernego efektu. Zupełnie zapomniałem o tym ,że będą na moim poziomie plony można zebrać i za rok ;)
Biegnij Warszawo potraktowałem z biegu, dzień wcześniej spotkanie ze znajomymi, trochę whisky, niezdrowego żarcia i powrót do domu ok 3 rano. Wyspałem się całe 5 godzin i o dziwo czułem się dobrze. Stwierdziłem ,że pobiegnę mocno ale bez ryzyka i pobawię się tym biegiem. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę - fajnie czasami poprzybijać sobie piątki z przypadkowymi ludźmi :D Wynik zszedł zupełnie na dalszy plan (choć on również poprawił mi humor).
Niestety następny dzień był powrotem do rzeczywistości, osłabienie nigdzie sobie nie poszło a wręcz dodało gazu.
Stwierdziłem - walę to i robię roztrenowanie. Tydzień wolnego od wszelkiej aktywności a potem same krótkie i lekkie treningi - bez sprecyzowane planu. Tylko dla przyjemności. W sumie 3 tygodnie luzu. Zaczęło się robić dobrze, udało mi się wyeliminować urazy które mi przeszkadzały, bieganie znów zaczęło być przyjemnością i nagrodą.
Nadeszła więc pora żeby wejść w normalny trening i przygotować się na wiosnę :) Pełnia przyjemności szybko uciekła kiedy spojrzałem na wskazania pulsu i dystansu w zegarku.
Wydawały mi się zupełnie nierealne 75%hrmax i ok.6min/km , jakiś absurd. Sprawdziłem baterię, ułożenie paska, soft w zegarku. Wszystko było ok. Następne dwa trening i znów to samo.
Nie powiem jak chore podejrzenia zaczęły krążyć mi po głowie - coś bardzo złego musiałoby się dziać z moim organizmem żeby doprowadzić do takich wyników.
W końcu dotarło do mojej pustej głowy ,że skoro ja czuję się nieźle to najprostszym rozwiązaniem jest awaria sprzętu. Na ostatni trening przed zawodami oprócz zegarka z gpsem wziąłem mój "zwykłym pulsometr Sigmy". Wskazania pulsu może nie napawały mnie wielkim optymizmem ale pozwoliły pozbyć się myśli o tym ,że coś bardzo jest ze mną nie tak. Ot nic niezwykłego po kiepskich treningowo 2 miesiącach.
Teraz pora na konkrety :)
Na 4 dni przed biegiem zaczęły boleć mnie różne losowe miejsca na ciele, nie wiem dlaczego. Grunt ,że spora ilość ibupromu dała radę ;)
Najlepszym testem diagnostycznym dla biegacza są zawody - na podstawie wyniku można wyliczyć wszystko. Dlatego Bieg Niepodległości postanowiłem potraktować poważnie i pobiec na tyle na ile mogę. Bez odpuszczania. Nie spodziewałem się jednak przed nim ,że zaryzykuje tak bardzo. Nigdy dotąd nie biegłem dychy przez większość dystansu z pulsem powyżej 170bpm. Ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana ,nie ?
Przed biegiem wynik w okolicach 43min brałbym w ciemno i to z uśmiechem na ustach. A tymczasem na piątce miałem 20:49, czułem ,że jest szybko ale nie myślałem ,że stać mnie aż na tyle! Przecież miałem tylko jeden pełny tydzień treningu przed biegiem, no i nowe buty na nogach...
Po połówce myślałem tylko o jednym - byle wytrzymać do wiaduktu - jak dobiegnę do niego to i nie stanę przed metą. Udało się i to bez większego bólu! Potem tylko nie przesadzić na nim z tempem i już tylko kawałek do mety. Wszystko było pod kontrolą. W zasadzie mini kryzys przyszedł dopiero na 9 km - czułem ,że albo jak zawsze robię mocny finisz i w nagrodę zwracam zawartość żołądka w losowym miejscu za metą albo nie szaleję i wrócę do szatni czysty.
Tym razem nie podjąłem wyzwania i w efekcie był to mój pierwszy bieg który nie skończył się zaćmieniem za metą :)
Konkretne dane http://run-log.com/workout/workout_show/1023904 :)
- DST 10.00km
- Czas 00:41
- VAVG 4:05km/h
- HRmax 179
- HRavg 169
- Aktywność Bieganie
Komentarze
Jakoś dziwnie jestem pewna, że pewna, całkiem spora grupa, katująca rowery, nie zgodziłaby się z Tobą ;)
alistar - 11:37 sobota, 16 listopada 2013 | linkuj
Biegasz regularnie, trenujesz, startujesz w zawodach, poprawiasz swoje wyniki... :P
A kto mi niedawno od kolarzy wymyślał? :P
Konkrety obejrzałam ;) alistar - 10:07 czwartek, 14 listopada 2013 | linkuj
A kto mi niedawno od kolarzy wymyślał? :P
Konkrety obejrzałam ;) alistar - 10:07 czwartek, 14 listopada 2013 | linkuj
Jenak dożyłam... ;P
Znaczy, drugą piątkę pobiegłeś szybciej!
Wiesz co jest świetne? Odzyskanie tego święta - przez Ciebie, dla Ciebie :) Nie jestem sportowcem, więc dla mnie to jest najlepsze :P
PS
Czekam na kolejne wpisy :P alistar - 09:47 środa, 13 listopada 2013 | linkuj
Komentuj
Znaczy, drugą piątkę pobiegłeś szybciej!
Wiesz co jest świetne? Odzyskanie tego święta - przez Ciebie, dla Ciebie :) Nie jestem sportowcem, więc dla mnie to jest najlepsze :P
PS
Czekam na kolejne wpisy :P alistar - 09:47 środa, 13 listopada 2013 | linkuj