Wtorek, 12 listopada 2013
Kategoria trening wolny
po Biegu Niepodległości
Przez pierwsze parędziesiąt minut po biegu w zawodach zawsze napełnia mnie euforia. Jej powody są różne, czasami jestem szczęśliwy bo wynik mnie cieszy, czasami dlatego ,że udało mi się zrealizować taktykę i dowiedzieć czegoś nowego o sobie. Bywają też takie biegi po których jestem szczęśliwy ,że przetrwałem do mety. A niekiedy cieszy mnie po prostu szybkie bieganie.
Elementem wspólnym jest to ,że mam ok. godziny czasy kiedy nic mnie bardzo nie boli, nic mi nie przeszkadza i w ogóle jest miło ,przyjemnie a ptaszki ćwierkają.
Podobnie było i w poniedziałek, tuż po zawodach czułem pęcherze na stopach, czułem lewą łydkę ale nic ponad to. Bez problemu dostałem się na dworzec, wsadziłem słuchawki w uszy a potem swoje dupsko do pociągu. Dotarłem do Milanówka, wstałem i poczułem ,że łydka boli bardziej niż powinna.
Pojawił się lekki grymas na twarzy a w głowie pomysł ,że może wezmę kogoś na pomoc żeby po mnie przyjechał... Ale wysiadłem z wagonu, spojrzałem jak uroczo nudny jest Milanówek w taką piękną jesienną pogodę i stwierdziłem ,że zrobię jeszcze te 2 kilometry do domu na własnych nogach. Tak żeby nacieszyć się widokiem. Teraz czułem już bardzo wyraźnie co i gdzie mnie boli. Nic to. Mam chyba jakiś głupi sentyment do tego miasteczka...
Po kilkunastu minut dotarłem szczęśliwy do domu.
W tym momencie procedura po starcie w zawodach jest zawsze taka sama, pogadać z chętnymi do pogadania, pochwalić się medalem, zjeść coś (jeśli jest gotowe) i położyć się na łóżku w celu oglądania tego co jest za oknem. Potem należy przejść do oglądania tego co znajduje się pod powiekami (chyba ,że jedzenie dopiero pojawia się w pobliżu ;) ). Niedługa drzemka zawsze bardzo pomaga mi w dalszym poprawnym funkcjonowaniu. Tym razem do drzemki nie doszło i zaczęło się robić dziwnie. Zmęczenie rosło i rosło aż doszło do tego wrednego momentu w którym spać już nie pozwala. Żeby było ciekawiej nie pozwala też za bardzo skupić się na niczym innym niż myśl o śnie. W efekcie prze-wegetowałem wieczór, a potem w stylu zombie przeleżałem pod kołdrą dobrą godzinę zanim usnąłem.
Za to wyspałem się porządnie :)
Dzień po to zawsze moment zaskoczenia czyli weryfikacja tego co boli. Zazwyczaj dokonywana jeszcze w łóżku zaraz po przebudzeniu ;) Tutaj przyjemne zaskoczenie - łydka ok, za to oba uda od góry (mięśnie czworogłowe) poczułem jak tylko spróbowałem ruszyć nogami. Czyli nic niezwykłego ani niebezpiecznego. Inaczej mówiąc można iść pobiegać :)
Zrobiłem więc spokojne 11km pełne przyjemności.
Stanowczo zrobiło się chłodniej niż ostatnio, bluza i koszulka pod spodem to już trochę za mało. Choć w butach nadal cieplutko.
Lubię taką pogodę :)
nieistotne konkrety z treningu
Elementem wspólnym jest to ,że mam ok. godziny czasy kiedy nic mnie bardzo nie boli, nic mi nie przeszkadza i w ogóle jest miło ,przyjemnie a ptaszki ćwierkają.
Podobnie było i w poniedziałek, tuż po zawodach czułem pęcherze na stopach, czułem lewą łydkę ale nic ponad to. Bez problemu dostałem się na dworzec, wsadziłem słuchawki w uszy a potem swoje dupsko do pociągu. Dotarłem do Milanówka, wstałem i poczułem ,że łydka boli bardziej niż powinna.
Pojawił się lekki grymas na twarzy a w głowie pomysł ,że może wezmę kogoś na pomoc żeby po mnie przyjechał... Ale wysiadłem z wagonu, spojrzałem jak uroczo nudny jest Milanówek w taką piękną jesienną pogodę i stwierdziłem ,że zrobię jeszcze te 2 kilometry do domu na własnych nogach. Tak żeby nacieszyć się widokiem. Teraz czułem już bardzo wyraźnie co i gdzie mnie boli. Nic to. Mam chyba jakiś głupi sentyment do tego miasteczka...
Po kilkunastu minut dotarłem szczęśliwy do domu.
W tym momencie procedura po starcie w zawodach jest zawsze taka sama, pogadać z chętnymi do pogadania, pochwalić się medalem, zjeść coś (jeśli jest gotowe) i położyć się na łóżku w celu oglądania tego co jest za oknem. Potem należy przejść do oglądania tego co znajduje się pod powiekami (chyba ,że jedzenie dopiero pojawia się w pobliżu ;) ). Niedługa drzemka zawsze bardzo pomaga mi w dalszym poprawnym funkcjonowaniu. Tym razem do drzemki nie doszło i zaczęło się robić dziwnie. Zmęczenie rosło i rosło aż doszło do tego wrednego momentu w którym spać już nie pozwala. Żeby było ciekawiej nie pozwala też za bardzo skupić się na niczym innym niż myśl o śnie. W efekcie prze-wegetowałem wieczór, a potem w stylu zombie przeleżałem pod kołdrą dobrą godzinę zanim usnąłem.
Za to wyspałem się porządnie :)
Dzień po to zawsze moment zaskoczenia czyli weryfikacja tego co boli. Zazwyczaj dokonywana jeszcze w łóżku zaraz po przebudzeniu ;) Tutaj przyjemne zaskoczenie - łydka ok, za to oba uda od góry (mięśnie czworogłowe) poczułem jak tylko spróbowałem ruszyć nogami. Czyli nic niezwykłego ani niebezpiecznego. Inaczej mówiąc można iść pobiegać :)
Zrobiłem więc spokojne 11km pełne przyjemności.
Stanowczo zrobiło się chłodniej niż ostatnio, bluza i koszulka pod spodem to już trochę za mało. Choć w butach nadal cieplutko.
Lubię taką pogodę :)
nieistotne konkrety z treningu
- DST 11.05km
- Czas 01:00
- VAVG 5:25km/h
- Aktywność Bieganie
Komentarze
Czysta przyjemność, znaczy nie padało ;)
Dlaczego sentyment Twój jest głupi? alistar - 16:11 piątek, 15 listopada 2013 | linkuj
Komentuj
Dlaczego sentyment Twój jest głupi? alistar - 16:11 piątek, 15 listopada 2013 | linkuj